Smile! You’re at the best WordPress.com site ever

Archive for Styczeń, 2022

Nie ma

Nie ma takiego deszczu, w którym nie chciałbym z Tobą spacerować
Nie ma takiej myśli, w której by Cię nie było
Nie ma takiego marzenia,
takiej wyprawy w góry
porannej kawy
koncertu
meczu w badmintona
Nie ma życia, którego bym nie chciał z Tobą przeżyć!
Jesteś moje potwierdzenie, przez podwójne zaprzeczenie.


Ja Karol

Nie wiem jak znalazłem się nad tą rzeką. Płynę w kajaku. Zieleń wokół jest zupełnie nieznajoma.
To sen?
Woda wartko omiata piaszczyste to znów strome, zakrzaczone brzegi. Krajobraz zmienia się co kilkaset metrów. Zaskakuje za każdym zakolem. Jestem rozleniwiony słońcem. Wiosło leży na burtach plastikowej skorupki, którą prąd niesie niczym zapałkę rzuconą w odpływ zmoczonej ulewą ulicy wielkiego miasta. Ptaki wokół nawołują się do miłości. Szukają wzajem wykręcając w rozgrzanym powietrzu beczki, pętle i nie opisane żadnym geometrycznym wzorem wygibasy.  – Tym dobrze – myślę. – Potrafią się odnaleźć, potrafią cieszyć krótkim latem, intensywnością życia… Gdy wtem. Rzeka cichnie. Nurt spowalnia a woda za kolejnym zakrętem rozlewa się szeroko pośród żółtych od kwitnących mleczy łąk. W oddali na prawym, piaszczystym brzegu majaczy jakaś postać. Mój ciemnozielony kajak doskonale wtapia się w odcień wody. Jestem niewidoczny, sam widzę doskonale. Chwytam wiosło, by niepostrzeżenie podpłynąć bliżej. Sylwetka z oddali wyostrza się. Jest biało- czekoladowa. Po chwili już wiem, że jasna jest nie zakryta niczym skóra, a brąz to kolor jej włosów. Długich, rozpuszczonych, opadających na ramiona. Bez cienia wątpliwości… to przepiękna, naga kobieta. Zachowuje się swobodnie, pewna, że nikt na nią nie patrzy, że nikt – może z wyjątkiem białych motyli krążących niewielkimi eskadrami nad ukwieconą łąką  i zazdroszczących jej lekkości – nie wie o jej istnieniu. Stoi po kolana w wodzie, stopą rozchlapuje nurt, wzbija wysoko ciepłe krople. Robi z dłoni łódeczkę, nabiera wody i podrzuca ją ustawiając się figlarnie pod tym prowizorycznym prysznicem. Śmieje się. Podskakuje. A każdy jej ruch wprawia w hipnotyzujące rozkołysanie kształtne, średniej wielkości piersi. Jest taka naturalna, taka seksowna. Taka wszędzie wypielęgnowana i gładka. Nagle mnie dostrzega. W pierwszym odruchu próbuje  przysłonić dłońmi najsmakowitsze miejsca. Po sekundzie opuszcza jednak ręce. Podnosi wzrok. – Dzień dobry – krzyczy z uśmiechem w moją stronę, zupełnie pozbawiona wstydu.
– Mógłby mi pan pomóc? – pyta.
Nawet w najbardziej zuchwałych myślach nie sądziłem, że ta sytuacja, niczym z erotycznych marzeń, może się kiedyś ziścić. A jednak! Podpływam.
– Pola – wyciąga do mnie rękę.
Wszystko wydaje się takie oczywiste. Jakbyśmy znali się już lata, jakbyśmy wiedzieli o sobie wszystko, jakbyśmy byli najlepszymi kochankami. Omiatam głodnym jej piękna wzrokiem twarz niczym z „Portretu młodej wenecjanki” Albrechta Dürera. Burza czekoladowych włosów doskonale kontrastuje z błękitem jej oczu. Uśmiecha się do mnie dobrotliwie i zachęcająco. Chwytam jej wyciągniętą dłoń i przybijam do brzegu szorując plastikiem dna o rzeczny piach.
– Pola – przedstawia mi się ponownie, serwując jeszcze bardziej zachęcający uśmiech.
– Karol…
– Mogę mówić ci na ty? – pyta niemal natychmiast.
Kto?! Czy istnieje na świecie choćby jeden mężczyzna, który w takiej sytuacji powiedziałby nie?
– Bo wiesz… Chciałam się trochę poopalać, ale koleżanka z którą się tu umówiłam, spóźnia się i nie ma mnie kto nasmarować olejkiem. Mógłbyś?
Robię chyba idiotyczną minę nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę, bo ona zaczyna się głośno śmiać.
– Oj, nie rób z tego wielkiego halo! Po prostu wysiadaj z tej łajby i nasmaruj mnie – rzuca tonem nie znoszącym sprzeciwu, ciągle z rozbrajającym i cholera… tak! niewinnym! uśmiechem na twarzy.
Wciąż trzyma moją dłoń, gdy wychodzimy na suchy ląd. Na blejtramie zielonej łąki czerwieni się płótno jej koca. Układa się na nim. Wyzywająco. Na plecach. Lekko rozchylając uda.
– Czy ona na pewno chce, żebym ją tylko namaścił?
Nie ma jednak czasu na wątpliwości, bo widok, który dociera przez moje rozszerzone z emocji źrenice do mózgu jest absolutnie oszałamiający. Gładkość! Gładkość! Wszędzie atłasowa gładkość jej jasnej skóry. I to miejsce, gdzie łączą się uda i gdzie chętnie zatopiłbym natychmiast usta, takie.. subtelne. Takie mięsiste, takie wilgotne. Płatki jej kobiecości lekko się rozchylają ukazując różowe zagłębie rozkoszy.
– Olejek jest pod sukienką… Mógłbyś? – prosi wyrywając mnie z otchłani otumanienia.
Odkręcam buteleczkę, wylewam na dłonie gorącą od słońca śliskość.
Zaczynam od ramion. Ona rozchyla usta i mruży oczy…
– Delikatnie – szepce.
Rumienię się, bo czuję jak bardzo robię się twardy. Wstydzę się jak uczniak, bo wiem, że ona wie.
Gdy omaszczam jej brzuch, łapie mnie za szorty.
– Pokaż, co tam schowałeś!
Odwiązuje troki, odchyla materiał w pasie. Bezwstydnie wkłada mi rękę. Łapie go! Głupieję ze zmieszania, chcę się wyrwać i uciekać…
– Szzzzzzzzzzzzzz… Daj spokój. Jesteśmy dorośli – zatrzymuje mnie.
– Poza tym, nie dokończyłeś jeszcze smarowania  – dodaje.
Ale nie daje dokończyć. Siada na kocu. Wyciąga twardego kutasa i zbliża do niego usta. Muska delikatnie językiem.
– Nie przestawaj. Smaruj mnie! – rozkazuje.
Nabieram na palce nową porcję pachnącego lubrykantu i wciskam dłoń między jej uda. Chryste jak tam już mokro i gorąco!
Wymieniamy się przysługami. Masuję delikatnie jej kobiecość, a ona – wcale nie delikatnie – obciąga mi kutasa. Pompuje mocno omiatając główkę językiem. Mlaska głośno.
Kurwa jak ja uwielbiam to mlaskanie!!!
– A teraz mnie zerżnij od tyłu jak sukę – wykrzykuje niemal, gdy już oboje jesteśmy gotowi.
Ustawia się na kocu wypinając okrągłą, miękką pupę do słońca. Opada na łokciach. Podsuwa się pod sterczącego chuja.
– Mocno – krzyczy.
– Mocno mnie pierdol, kajakarzu!

***

A kiedy się obudzisz, wiedz, że spałem z Tobą.
Przeganiałem mary, kolorowałem sny, przytulałem nasze wspólne marzenia.
Słuchać szumu twoich włosów, gdy za oknem mrok i deszcz.
Kreślić ustami litery słowa LOVE na skórze twoich pleców.
Rozcierać ciepło twoich pach, w dół, po żebrach aż po wcięcie talii…
Nie znam lepszego kochania, czulszej miłości.
Cały  pokój pachniał szczęściem! A skrzypiące łóżko wygrywało psalmy o naszej namiętności.
Nie znam lepszego sposobu na życie.
Niech się więc dzieje na wieki, wieków MY!

***

Jak na faceta, który tyle razy usłyszał, że nie  umie kochać i nie jest zdolny do miłości, to lekko przedziwne, że łażę do łazienki wąchając co trochę pozostawiony tam przez nią szlafrok. Jest granatowy, przesycony kobiecością, jej zapachem i wspomnieniami. W skupieniu liczę stojące na półkach kosmetyki. I wpadam w popłoch, gdy zabraknie choć kilku, bo to przecież może znaczyć, że już nie wróci.

***

Dominacja! Dlaczego bez problemu wymieniamy się nią jak pałeczką w sztafecie w cielesnym amoku, a kiedy opada kurz, znów wskakujemy w swoje ciasne mundurki. Ja John Wayne, ona doctor Queen, i żadne nie przesunie choćby o metr szlabanu granicznego na uliczkach swojego miasta.  A przecież oboje chcemy, żeby ulice przestały być puste.

***

Staram się zrozumieć, zracjonalizować. Niby wszystko wiem, a nie ogarniam kompletnie niczego.
Wykochana, rozmiękczona jest jak plastelinka. Raj!
Lecz gdy jej nie ma, gdy spóźnia się godzinę choćby, diabły z zapałem i szelmowskimi uśmiechami rozpalają pod kotłem. Wrzucają do niego głupie, złe myśli i robią z nich saunę piekielną.


Out of control

Miesiąc z hakiem tu nie pisałem. Nieźle. To straszny kawał czasu. Można w nim poukładać sobie w głowie, w życiu, wokół. *niepotrzebne skreślić! I można sobie to wszystko kompletnie spierdolić. Panie Janku, a pan? A ja wybieram bramkę numer dwa!